niedziela, 9 lutego 2014

Po warsztacie u Drychy...

Już od jakiegoś czasu czaiłam się na warsztat u Drychy, która jest swoistym guru od paćkania i niszczenia.
Udało mi się to zrealizować w ramach Craft Wawa, który się odbył 8 lutego.
Do tej pory bardzo ciężko było mi się przełamać (jedno z moich pierwszych zdań do Drychy brzmiało - "Ale mojego papieru nie drzyj! ;P), więc potrzebny był mi bodziec zewnętrzny.
I udało się! Po pierwszych protestach i machaniu łapkami (no ale jak to - nie od linijki?!?!) znalazłam upodobanie w nowym dla mnie podejściu do tematu i ochoczo rwałam, zszywałam (świetna technika!!!) , stemplowałam, malowałam, gniotłam, moczyłam i co tam jeszcze przyszło mi do głowy.
Z efektu mojej pracy jestem tak bardzo zadowolona, że mam opory przed wysłaniem tej czadowej walentynki w świat, co było moim pierwotnym zamiarem.



Bardzo podobał mi się pomysł zatopienia przeźroczystych mikrokulek różnej wielkości w glossy accents.


Ciekawa była też praca z kolorowymi mediami, z którymi do tej pory nie miałam kontaktu. Nie zapamiętałam nazw, ale koleżanka porobiła zdjęcia i będziemy szukać.

Drycha udostępniła nam też swoje fantastyczne stemple. Zakochałam się zwłaszcza w tych teksturowych - typu tiul (na kwiatkach), spękania itp.
Oczywiście zaraz po warsztatach pognałyśmy hożo ku stoisku Drychy (troszkę ją przy tym dopingując do szybszego wystawiania - i chyba nieco przy tym przeszkadzając) by zakupić sobie na bieżąco owe cuda (i tak na wszystko co by człowiek chciał mieć nie starczyło kasy).

Warsztat był fantastyczny, twórczy i pełen nowości i przełamywania schematów, a do tego kameralny, dzięki czemu prowadząca miała czas dla każdej z nas.
Z przyjemnością to kiedyś jeszcze powtórzę :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz